poniedziałek, 13 maja 2013

30 STM w Teraz Rock - wywiad

W majowym wydaniu miesięcznika Teraz Rock znajdziecie wywiad z Jaredem.

Specjalnie dla Was zamieszczam go tutaj.




ARTEFAKT
Przede wszystkim trzeba pogratulować rekordu. Gdy otworzymy księgę Guinness World  Records 2013, znajdziemy w niej notatkę pod tytułem Najdłuższa trasa rockowa. Czytamy: Zespół Thirty Seconds To Mars potrzebował na objazd świata znacznie więcej niż 30 sekund. Trasa promocyjna płyty „This Is War”, która objęła 309 koncertów, rozpoczęła się 11 listopada 2009 roku i dobiegła końca ponad dwa lata później, 7 grudnia 2011, w nowojorskiej Hammerstein Ballroom. Z  naszego punktu widzenia ważne jest, że podczas rekordowego tournee grupa aż trzykrotnie zawitała do Polski, 20 sierpnia 2010 roku wystąpiła w Krakowie w ramach festiwalu Coke Live, 14 grudnia zjawiła się na warszawskim Torwarze, a 7 i 8 listopada roku 2011 odbyły się dwa koncerty w Atlas Arenie w Łodzi. Dla ścisłości: dwa finalne koncerty światowej trasy miały miejsce 8 i 9 grudnia 2011 roku. Obejrzeli je jednak tylko szczęśliwcy, którym udało się dostać do mieszczącego 250 osób kościoła św. Piotra w Nowym Jorku. Charytatywna impreza odbywała się pod hasłem Church Of Mars For Haiti, miała na celu pomoc dotkniętej tragicznym trzęsieniem ziemi wyspie. Jared przebywał na Haiti na początku lat 80., jako dwunastolatek, jego matka pracowała tam jako wolontariuszka w ośrodkach zdrowia. W roku 2011, po tragicznym trzęsieniu ziemi, wrócił na Karaiby z aparatem fotograficznym, a swój pobyt udokumentował albumem Haiti. Książkę można kupić w internecie za równe 100 dolarów, dochód jest oczywiście przeznaczony dla potrzebujących.
                Po zakończeniu trasy zespół postanowił zrobić sobie rok przerwy od koncertów. Nie oznaczało to przerwy w aktywności lidera. Niemal natychmiast kontynuował tworzenie materiału, zaczął go zresztą przygotowywać już w trasie. Od jakiegoś czasu reżyserował też film dokumentalny na temat grupy, występując pod pseudonimem Bartholomew Cubbins. 4 tysiące godzin nakręconego materiały trochę go przytłaczało, obraz zgłoszono jednak do Toronto International Film Festival, co wymusiło przyspieszenie prac. 14 września 2012 roku Artifact ujrzał podczas tej imprezy światło dzienne, spełniając swój główny cel: pokazanie sporu prawnego między zespołem a wytwórnią EMI.
Przypomnijmy: w 2008 roku zespół Thirty Seconds To Mars dowiedział się, że mimo multiplatynowej sprzedaży płyty Beautiful Lie nie tylko nic nie zarobił, ale wręcz winny był firmie pieniądze. Wykorzystując kruczek kalifornijskiego prawa ogłosił, że zrywa kontrakt. Wytwórnia odpowiedziała pozwem na 30 milionów dolarów należnymi rzekomo za trzy pozostałe w kontrakcie albumy. Zespół rozpoczął wtedy nagrywanie płyty na własny koszt, a sprawa odcisnęła piętno na jej wyrazie artystycznym (o czym świadczy już tytuł – This Is War). Strony w końcu się dogadały, rzecz ukazała się w barwach EMI, z filmu wynika jednak, że Thirty Seconds To Mars wciąż ma 1,7 dolarów długu. Inna sprawa, że po drodze EMI przejął koncern Universal i to on zajmuje się teraz sprawami zespołu. Artifact wyróżniono w Toronto nagrodą publiczności.



REJONY PRZEMYSŁOWE
Bardzo aktywny Jared nie poprzestał na działalności fotograficznej i filmowej. Zajmuje się też inwestowaniem w nowe technologie. Trzy założone przez niego firmy zatrudniają około 30 osób. Pierwsza to The Hive. Po doświadczeniach z kolektywnym przygotowaniem okładki This Is War muzyk zbudował ekipę, która zajmuje się promocją grupy (oraz innych wykonawców) w mediach społecznościowych. Następnie powstała firma The One And Only Golden Tickets (dziś pod nazwą Adventures In Wonderland) organizująca ekskluzywne spotkania fanów z gwiazdami, przykładowo: chcecie poznać Thirty Seconds To Mars na tak zwanym meet&greet podczas festiwalu Impact? Proszę bardzo: 350 dolarów. Cena nie obejmuje biletu na imprezę, ale gwarantuje fotkę z muzykami, podpisany plakat i pakiet gadżetów.
                Wreszcie VyRT – platforma internetowa, która pozwala na transmitowanie wydarzenia artystycznego dla słuchaczy na całym świecie. Nic nowego, powie ktoś, mamy przecież YouTube, ale chodziło o ominięcie dużych korporacji, daleko posunięta interaktywność, a także wyeliminowanie reklam – uczestnictwo jest płatne (około 10 dolarów). W ramach VyRT odbyły się jedyne w ubiegłym roku występy grupy, nadawane z jej kwatery głównej w Los Angeles: pierwszy 27 kwietnia, potem 26 i 27 sierpnia, wreszcie 1 grudnia.
                Na razie to wszystko, bo zespół rusza w światową trasę. Jej preludium to dwa majowe koncerty w USA, a 5 czerwca wystartuje na dobre w Warszawie, na Impact Festival. Dwa tygodnie wcześniej trafi natomiast do sprzedaży nowa płyta Thirty Seconds To Mars, Love, Lust, Faith And Dreams.
                W marcu poprzedziła ją premiera singla Up In The Air. Wyjątkowa. Jared wpadł na pomysł, by odbyła się w przestrzeni pozaziemskiej, dokładnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. 18 marca muzycy połączyli się z amerykańskimi członkami tej załogi, którym dostarczono wcześniej utwór na płycie CD – R. w pokazywanej na żywo transmisji Leto rozmawiał z naziemnego centrum dowodzenia z inżynierem lotu Tomem Marshburnem, zadając mu – z widocznym entuzjazmem – pytania o specyfikę pobytu na orbicie.
                Dzień później singel trafił do mediów i sprzedaży cyfrowej. Reszta zawartości albumu jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Żeby ją poznać, musieliśmy się udać do londyńskiej siedziby Universal Music, gdzie urządzono ściśle kontrolowany odsłuch materiału. A kilka godzin później, w jednym z hoteli w Soho, mieliśmy okazję porozmawiać z liderem Thirty Seconds To Mars.
Jared do facet przesympatyczny. Racząc się mlekiem migdałowym chętnie i rzeczowo odpowiadał na pytania, a gdy dowiedział się, skąd przyjechałem, na wstępie rzucił: Uwielbiam Polskę, jestem szczęśliwy, że tam wrócę. Mam nadzieję, że trzymacie dla mnie trochę pierogów. Polska zawsze była dla nas niesamowita, przyjazd tam był jak marzenie. Podobało mi się wszystko: Warsaw, Cracow, Łódź… Dobrze wymawiam? Bo wszyscy mówią Loads… Skomplementowałem, że wymowa prawie idealna, dodając że ma rewelacyjną pamięć, zważywszy że odwiedzili podczas trasy setki miast. W Łodzi zagraliśmy dwa wspaniałe koncerty z rzędu, cóż za miasto! – odrzekł. Pamiętam, jak po nim biegałem i robiłem zdjęcia, które umieściłem na mojej stronie. Zainteresowały mnie stare rejony przemysłowe: fabryki i domy, piękne budynki… No i świetna kultura – mnóstwo młodych ludzi, wspaniałych dzieciaków. Wiele osób pomija Polskę, gdy przyjeżdża do Europy na zwiedzanie. Amerykanie jeżdżą zwykle do Paryża, Londynu, może Wiednia, a zapominają o Polsce – magicznym miejscu. Ja jednak je uwielbiam i mam kilku bardzo dobrych polskich przyjaciół.
                Po wymianie uprzejmości można było przystąpić do części zasadniczej…


NA KSIĘŻYC I Z POWROTEM        
Jeśli wasz zespół  porównać do rakiety kosmicznej, to odpadły już zbiorniki z napisem EMI, minęliście orbitę okołoziemską i swobodnie żeglujecie w kosmos…
(śmiech) Ładnie powiedziane. Rzeczywiście czujemy, jakby to był nowy początek. Nowa płyta jest bardziej optymistyczna, poprzednia była niezwykle mroczna, była wyzwaniem – dotyczyła konfliktu, wojny, przetrwania… Teraz czujemy się swobodnie, dobrze to ująłeś. Pojawiają się co prawda nowe problemy i wyzwania, ale dotyczą raczej aspektu kreatywnego niż finansowo-biznesowego. Wydaje mi się, że stworzyliśmy dzieło naszego życia, zawiesiliśmy sobie na nowo poprzeczkę i zaczęliśmy od nowa, w zupełnie nowym miejscu. Wierzę i mam nadzieję, że ludzie będą tym nowym albumem bardzo zaskoczeni.

Mówisz o optymizmie, ale gdzieś stwierdziłeś, że nowa płyta jest najmroczniejsza w całej karierze.
Chwilami. Musisz przeżyć chmurny dzień, żeby docenić słońce. Yin i yang. Koniecznie są dwie strony. W porównaniu z poprzednią płytą ta jest jednak świętem. Owszem, są tu niesamowicie mroczne, atmosferyczne, filmowo brzmiące fragmenty, są bombastyczne momenty z orkiestrą, ale jest też nadzieja, optymizm.
Ciekawym pomysłem była premiera pierwszego singla na stacji kosmicznej. Wyglądało to na efekt pracy działu PR wytwórni, ale podobno wpadłeś na to sam? I pierwotnie miałeś na myśli balon meteorologiczny?
Oni nigdy by na to nie wpadli… Tak, balon był moim planem awaryjnym. Chciałem przesunąć granicę, a jak można to bardziej zrobić, niż patrząc w niebo? Mój dziadek był pilotem. Służył w siłach powietrznych i pracował dla FAA (Federalna Administracja Lotnictwa – przyp. bart).  Kiedy dorastałem, zabierał nas na przejażdżki małymi samolotami, naprawdę niewielkimi, całe się trzęsły… Pokochałem więc awiację już w młodym wieku. Zawsze fascynowała mnie też NASA (Narodowa Agencja Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej – przyp. bart), bo za jej sprawą marzenia stawały się rzeczywistością. Chodziło o wykorzystanie potencjału ludzkości. Rzeczy, których dokonali, były zdumiewające. Polecieli na Księżyc i z powrotem, bazując na równaniach, na matematyce. Fenomenalne, nieprawdaż? Zwłaszcza że działo się to czterdzieści lat temu. I od tego czasu dokonują równie niesamowitych rzeczy.

Kiedy oglądałem zapis twojej rozmowy z astronautą, widziałem niemal dziecięcy entuzjazm. Czy nie żałujesz, że w dzisiejszych czasach idea podboju kosmosu jakoś skarlała, mało kogo fascynuje?
Owszem. Cała nadzieja w prywatnych firmach, napędzanych czyjąś ambicją lub chęcią zysku. To niebezpieczne, ale nie ma innej metody, żebyśmy wyruszyli w odległą przestrzeń. Ludzie skupieni są na sobie, jesteśmy skupieni na naszej kulturze, społeczeństwie, wydaje mi się że priorytetem jest teraz rozwiązywanie tutejszych problemów. Żałuję, że nie ma większego zainteresowania eksploracją kosmosu. Jednym z celów naszej akcji było wywołanie dyskusji na ten temat i to się udało – przynajmniej w naszym świecie.

UNIWERSALNY JĘZYK
Musicie mieć w tej swojej rakiecie mnóstwo przycisków, których naciśnięcie wyzwala rozmaite elektroniczne dźwięki… Przy pierwszym kontakcie z Love, Lust, Faith And Dreams zwraca uwagę zmiana brzmienia w tym kierunku.
Tak się może wydawać, bo piosenki są bardziej… odsłonięte. Tego typu rzeczy zawsze jednak były na naszych płytach, od samego początku, ale było też chyba więcej gitar. Gdyby odjąć gitary, wyszłoby to, co jest pod spodem. Tym razem ważne jest to, że gdy posłuchasz płyty, pojawia się więcej niż czegokolwiek instrumentów smyczkowych i dętych – to jest dla nas nowość. Waltornie, puzony, tuby – dęte blaszane… Niektóre braliśmy z sampli, niektóre były grane na żywo. A także mnóstwo smyczków: różnorakie efekty orkiestrowe. Znajdziesz też piosenki jak Conquistador, oparte na potężnych gitarach – to chyba najcięższy kawałek, jaki kiedykolwiek stworzyłem…

Ten riff – istny Led Zeppelin!
Dokładnie – powrót do lat 70. Powinien usatysfakcjonować wszystkich fanów rocka, ale według mnie ważne było pójście inną drogą, zbadanie nowego terytorium. Syntezatory, których używamy, też są jednak stare, wykorzystujemy wiele analogowego sprzętu z lat 70. i 80. Dorastałem przy dźwiękach, które tworzyły zespoły jak Pink Floyd czy The Who w nowoczesnej wówczas technologii. Szukamy nowej drogi, przełamujemy własne bariery, uznaję ten album za nowy początek, świeży start.

Mnóstwo tu charakterystycznych dla stylu grupy wokaliz, tych o-o-o, u-u-u. Stosujesz je, by łatwiej komunikować się z międzynarodową publicznością na koncertach?
Tak, to uniwersalny język. Na pewno przydaje się na koncertach, które są dużą częścią naszej działalności – my dużo koncertujemy. Gdy jednego dnia grasz w Polsce, a drugiego w Estonii, fajnie jest mieć grupę ludzkich głosów jako instrument, nie tylko sposób wyrażania tekstu. Używam takich patentów, bo to świetny sposób komunikacji. Gdy słyszysz te partie, one nie są dla mnie, tylko dla widzów, chodzi o to, żeby publiczność stała się częścią utworu. Widzowie są instrumentem – to jest stosowane od tysięcy lat, pojawiało się w greckim chórze. Jest partia muzyków, aktorów czy kogo tam, są dialogi i jest chór, refren, który pozwala publiczności brać udział w widowisku.

Czy w fortepianowej części utworu Pyres Of Varanasi nawiązaliście do Marszu żałobnego Chopina?
Uwielbiam Chopina, ale nie, nie inspirował nas tej piosence. Napisałem ją w Indiach – jest tu raczej coś azjatyckiego. Nagrywałem dźwięki na ulicy, można je wyłapać, gdy wsłuchać się w utwór. Głosy ludzi, przechodzące krowy – różne rzeczy. Nagrałem też głos indyjskiej śpiewaczki (artysta demonstruje tę partię w swoim wykonaniu – przyp. bart).  Gdy zjechałem całą Europę, skończyłem światową trasę, w styczniu, zacząłem proces nagrywania w Indiach. Chciałem pojechać do miejsca intensywnego, egzotycznego, gdzie panuje mieszanina dźwięków i widoków. Wyglądało to tak, że nagrywałem dźwięku na ulicy, mieliśmy przenośne studia z Pro Tools, i zaczynałem tworzyć od razu na miejscu. Czasami zbierali się ludzie, zaczynali tańczyć, śpiewać, było to magiczne, niesamowite.

Rozpoznawali cię?
Nie! (śmiech) Ani trochę. Jeździliśmy i zatrzymywaliśmy się w jakiejś mieścinie, pukaliśmy do drzwi, witaliśmy się, a tamci: Kim jesteście? Nigdy nie widzieli żadnych obcych. Bywało, że schodziła się cała wioska…

Część nagrań dokonałeś jednak w Europie.
W Polsce też. Miałem przenośne studio w pokoju hotelowym w Łodzi, będąc tam nagrywałem, pracowałem nad piosenkami, które trafiły na płytę. Jest to więc po części polska płyta.

Podobno nie powiedziałeś kolegom, że zacząłeś pracę nad albumem. Dlaczego? Nie byłeś pewny przyszłości grupy?
Była pewna doza niepewności, ale związana raczej z tym, że bardzo długo koncertowaliśmy – potrzebowali przerwy. Oni wzięli więc sobie wolne, a ja zabrałem się od razu do tworzenia. Mój brat gra na perkusji, więc w tej dziedzinie nic się nie działo, wszystko było w porządku, ale przez rok komponowałem samodzielnie. Shannon doszedł potem, a dużo później Tomo. Widzieli, że coś robię, ale robiłem to sam. Chcieli wolnego, graliśmy przecież przez dwa i pół roku… Z ich punktu widzenia dobrze było odpocząć. A ja od razu chciałem tworzyć, żeby nie czuć presji dostarczenia muzyki na określony termin, chciałem ją przygotować na zapas.

KAMIENIE WĘGIELNE
Tytuł Love, Lust, Faith And Dreams sugeruje, że nowa płyta opiera się na spójnej koncepcji.
Masz rację, to w dużej mierze płyta koncepcyjna. Miłość, pożądanie, wiara i marzenia to kamienie węgielne życia. Każda piosenka odnosi się do jednego lub kilku z tych tematów. Każde z tych słów jest użyte w każdej z piosenek na płycie przynajmniej raz.

Poszczególne hasła anonsowane są też przed niektórymi piosenkami przez damski głos, brzmiący trochę komputerowo, niczym HAL z filmu 2001:Odyseja kosmiczna.
Faktycznie, brzmi trochę jak HAL… Mieliśmy nagrany głos, który przypominał go jeszcze bardziej, ale odrzuciłem go, bo nie chciałem, żeby to brzmiało zbyt science-fiction. Wyszło tak przypadkowo, ale stwierdziłem: Mój Boże, to brzmi jak HAL, musimy powtórzyć… Nowy głos jest ludzki, chociaż brzmi dziwnie. Mówi to po angielsku chińska aktorka – interesująca sprawa, bo brzmi tak obco. Mamy też wersję wypowiedzianą po chińsku, chińskie słowa słychać poza tym przed utworem Do Or Die.

Spróbujmy rozpracować cztery tytułowe elementy. O marzeniach mówiłeś, że są istotą tego zespołu. Ale przecież osiągnęliście już w świecie rocka niemal wszystko.
Zawsze są marzenia, które pragnie się urzeczywistnić. Myślę, że przyczyną, dla której ktoś zostaje artystą, jest chęć przekształcania marzeń w rzeczywistość. Istotą bycia muzykiem jest wchodzenie na scenę, nagrywanie płyt i koncertowanie na świecie. Przyjazd do Łodzi, Krakowa, jedzenie pierogów… Wszystko to wiąże się z marzeniami. Pierogowe marzenia. A jest jeszcze tyle miejsc, w które można się udać. Bardzo ważna jest sama podróż.

Wiara. Jesteście religijni?
Wiara nie musi się koniecznie wiązać z religią. Mogę natomiast powiedzieć, że wiara jest kluczowa do realizacji marzeń. Musisz mieć wiarę niezależnie od wszystkiego, nawet gdy pojawiają się wątpliwości, musi tkwić tobie drobna iskierka wiary… Wiary w siebie, a czasem, gdy w siebie wątpisz, wiary w drugą osobę, wiary w to, co znasz i w nieznane… Wszystkie te słowa – Miłość, pożądanie, wiara i marzenia są najbardziej powszechne, a równocześnie najsilniejsze i najbardziej ważne ze wszystkich. Esencjonalne.


W Up In The Air opisujesz pożądanie, trochę jednak zaburzone…
(śmiech) Powiadają, że wszystko kręci się wokół seksu… Poza seksem. W seksie chodzi o dominację. Ta piosenka także nie dotyczy wyłącznie seksu. Dotyczy władzy. I nie trzeba pałać pożądaniem do kogoś – można pożądać czegoś. Możesz pożądać tych pieprzonych jagód (tu artysta wskazuje na leżące na stole owoce – przyp. bart). Albo tej herbaty… Życia. Miłości.

Słowo miłość pojawia się już na początku płyty. Czy jest najważniejsze?
Miłość do innych, miłość do pracy, również miłość romantyczna…

Rozmawiał : Bartek Koziczyński

(przepisane z Teraz Rocka specjalnie dla  bywalców bloga ;) )

2 komentarze:

  1. " Pierogowe Marzenia " Brechtam . + Super blog, tylko za dużo zdjęć, za mało wywiadów itp.
    Pozdrawiam Sara

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za komentarz i słuszną uwagę, zmiany na pewno się pojawią. :)

    Pozdrawiam Cię Saro.

    OdpowiedzUsuń